Aborcja w obrazkach



Temat aborcji jest obecnie tak oklepany, że postanowiłam go jeszcze trochę poklepać.

Nie zakładam, że wiem wszystko. Wiem na pewno, że życie nie jest czarno-białe. Znałam osobę, która została zgwałcona, znam też taką, która wiedziała, że jej dziecko umrze zaraz po porodzie, a kilka lat temu w Anglii bliska mi koleżanka usunęła nieplanowaną ciążę, bo dziecko było czarnoskóre.

Jednak nadal mimo szczerych chęci i wyższego wykształcenia nie jestem w stanie pojąć całkowicie argumentów proaborcyjnych, czy też pro-choice, w kontekście przyznawania bądź odmawiania komuś prawa do życia. Podjęłam nawet wysiłek w tym kierunku i jako, żem dziewczyna prosta, pomyślałam, że sobie temat rozrysuję w oparciu o wiadomości z zakresu biologii na poziomie szkoły podstawowej. Od razu wyjaśniam, że w moich rozkminach nie ma nigdzie odniesienia do polityki, religii, Kościoła, emocji, gdybania, czyichś opinii czy doświadczeń. Interesuje mnie tylko niepodważalne, obiektywne i pewne źródło wiedzy - BIOLOGIA w kontekście obowiązujących przepisów prawa.

Jeżeli moja interpretacja jest błędna, napiszcie mi o tym w komentarzu, ale TYLKO w odniesieniu do tych dwóch właśnie - prawa i biologii. Wszelkiego rodzaju dywagacje związane z wcześniej wymienionymi zagadnieniami (polityka, religia, itd.) są względne i przez to tak bezsensowne, że trudno je jakoś racjonalnie i merytorycznie komentować.

To jak? Mylę się?













4 komentarze:

  1. Zakończę tutaj facebookową wymianę komentarzy:

    Przy okazji, coś mi się przypomniało. Jestem dzieckiem z wpadki. Wiem o tym od czwartej klasy podstawówki, kiedy to dowiedziałam się na biologii, ile trwa ludzka ciąża. I okazało się, że na pewno nie 4 miesiące, a tyle upłynęło od ślubu moich rodziców do dnia moich narodzin.

    Musiało być to dla mnie ważne odkrycie, skoro do dziś pamiętam dokładnie, kiedy go dokonałam.

    Później było przyglądanie się ślubnym zdjęciom i dostrzeżenie na nich siebie w postaci zaokrąglonego brzuszka mamy, zgrabnie schowanego pod wiszącym bukietem. Nie rzutowało to na moje codzienne życie, ale od tamtej pory miałam gdzieś w świadomości wdrukowaną scenkę, jak mama się orientuje, że jest w ciąży, powiadamia o tym tatę, oboje panikują, rodzina reaguje nerwowo, potem jest szybki ślub cywilny, żeby ludzie na wsi, bo mama ze wsi była, nie gadali, że panna z brzuchem chodzi. Kościelny odrobinkę później. Im byłam starsza - czyli im bardziej sama stawałam się płodna, im bardziej zbliżałam się do wieku, kiedy mama zaszła w ciążę, tym lepiej umiałam sobie wyobrazić jej strach, szok, to, jak moje zaistnienie musiało jej wywalić życie do góry nogami.

    I tym bardziej się bałam. O to, czy czasem nie przyszło rodzicom do głowy się mnie pozbyć, a tylko ktoś im to wyperswadował, albo nie mieli na to środków, a może było już za późno. Bałam się, że mnie nie chcieli, a pozwolili mi się urodzić, bo nie mieli innego wyjścia.

    Bardzo długo nie ruszałam tego tematu. Oni też nie. Mało było u nas takich rozmów, mało bezpośredniości, mało fizycznej czułości i bliskości. Teraz myślę, że byli zbyt młodzi, by wiedzieć, jak mnie wychowywać, że próbowali, jak umieli, ale nie to jest tu ważne.

    Wreszcie, a byłam już wtedy dorosła i o dobrych parę lat starsza, niż oni, gdy się urodziłam, wydarzył się taki smutny dzień w moim życiu, i nie bardzo chcę wchodzić teraz w szczegóły, grunt, że lały się wtedy między nami wszelkie żale. I ja wśród tych żali, w końcu wyszlochałam to, co mnie zawsze podskórnie dręczyło. Że ja nie wiem, że nie jestem pewna, czy mnie chcieli, czy nie byli wściekli przez tę ciążę.

    Popatrzyli na mnie osłupieni. Ależ oczywiście, że cię chcieliśmy. I tak mielibyśmy dziecko prędzej czy później. Oczywiście, że się cieszyliśmy.

    Tadam. W sumie mogłam zapytać wcześniej. No ale, jak już wspomniałam, nie było u nas kultury rozmowy na takie tematy i wylewności uczuć też nie było.

    Ale zmierzam do czegoś innego. Tamtego dnia spadł mi z piersi jakiś ciężar, który tam narastał od 18 lat (liczę od momentu tamtej lekcji biologii). Nie zawahali się nawet sekundy. Byli szczerze zdziwieni moimi obawami. Czyli naprawdę, z całą pewnością, byłam chciana.

    Wiesz, do czego zmierzam? Że gdybym miała natrafić na ciszę i wzrok wbity w podłogę, z których domyśliłabym się, że odpowiedź brzmiałaby, gdyby tylko mieli odwagę jej udzielić, mniej więcej tak: "No cóż, prawdę mówiąc, dużo nam popsułaś. Chcieliśmy cię wyskrobać, ale jakoś tak nie wypadało. Potem zaczęliśmy się do ciebie przyzwyczajać, chociaż matka do piątego miesiąca noc w noc ryczała."...

    ...to wolałabym się chyba nie urodzić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Ci za tę historię! W napięciu czekałam na jej finał i cieszę się, że był szczęśliwy.
    Na szczęście często jest też tak, że rzeczywiście matka płacze do piątego miesiąca i przeżywa tragedię - czytam o tym na blogach, w książkach, artykułach - a potem rodzi się dziecko i jednak pojawia się miłość. Znam przypadek kobiety, która w trzeciej - nieplanowanej ciąży robiła wszystko, żeby poronić. Jak na ironię, córka urodziła się duża i zdrowa i stała się dla matki największym skarbem.
    Wychodzi więc na to, że jednak rezygnacja z aborcji to duża szansa: dla dziecka - że będzie mogło żyć, dla matki/rodziców - że jednak zobaczy/ą w urodzonym dziecku wartość. A jak nie zobaczą, zawsze mogą oddać dziecko do adopcji, dla niego to nowa szansa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm Gosiu, bardzo uważnie przeczytałam Twój wpis, faktycznie temat dość oklepany, postanowiłam razem z Tobą go jeszcze troszkę poklepać.

    Analizowałam Twoje słowa, Twoje podejście, to w jaki sposób to ujęłaś obrazowo... nawet zrobiłam sobie kawę w między czasie - kawa dla mnie jest wyjątkową pauzą na refleksje w ciągu dnia.

    Mam troszkę mieszane uczucia przyznam szczerze. Dziecko to nie problem owszem, nie pomyłka ani nie mały zlepek neuronów, zgadzam się z tym w 100%!!! Nigdy tego zdania nie zmienię.

    Zastanawia mnie jednak jedna kwestia, kwestia zagrożenia życia matki jak też poczęcie dziecka przy użyciu agresji i przymusu, oczywiście mam na myśli brutalny gwałt.

    Wyżej odnosisz się do prawa matki do decydowania nad własnym ciałem ale braku tego prawa co do decydowania o życiu drugiego człowieka. Myślę, że to bardzo powierzchowne.
    Wyobrażam sobie kilka sytuacji... jest rodzina, szczęśliwa,spełniona, mąż, żona + dwoje wspaniałych dzieci. Planują trzecie. Żona wychodzi pewnego wieczoru i wraca późno, zostaje napadnięta i zgwałcona. Zachodzi w ciąże po tym dramacie, dowiaduje się o tym. Chcieli mieć 3 dziecko, chcieli je począć w miłości. Dzieje się coś takiego. Jak czuje się facet (mąż) w tej sytuacji? Co się może w nim dziać, ktoś tak bardzo zranił jego żonę, ktoś pobił i zgwałcił jego kobietę. Terapie, opieka psychologa, tragedia okropna w domu, w ich życiu, totalne załamanie. Co wtedy? 9 miesięcy dla dziecka w brzuchu w stresie, w dramacie kiedy ta kobieta tego nie chce, nie chce żeby cokolwiek jej o tym przypominało. Nie wspominając jak wygląda każdy jej dzień, noc, myśl i ból. Jak ona ma to przetrwać i urodzić je w choćby minimalnym szczęściu. Jak to dziecko ma się urodzić zdrowe?

    Dobrze...wiem, że odpowiedzi na te pytanie koga być różne.

    Inna sytuacja... ta sama rodzina, tak samo szczęśliwa + dwójka dzieciaków.
    Czekają na 3 dziecko,chcieli je mieć bardzo. Są najszczęśliwsi na ziemi.
    W 4-5 miesiącu okazuje się, że życie matki jest bardzo zagrożone,może nie przeżyć porodu, jak też dziecko może tego nie przeżyć. Co myśleć? Czekać i modlić się, tak modlitwa działa cuda. Zawsze. Ale też przypadek jest bardzo ciężki. Matka nie przeżyła porodu i dziecko też.
    Mąż jest załamany,nie wie jak żyć, nie chce żyć, obwinia się za to. Dzieci nie maja już mamy. Dwójka. Jak to przetrwać? Jak to tłumaczyć? Kobieta była czyjąś córką też, siostrą ukochaną, przyjaciółką, wspaniałą matką. Osobiście, nie wyobrażam sobie siebie samej, gdyby moja siostra stanęła przed takim wyborem. Ja jako siostra, a co dopiero jej mama czy mąż. Przecież to złamanie, totalne złamanie i ból.

    Ciężko mi to tylko opisywać, a co dopiero przeżywać to.

    Biję się ciągle z myślami. Jest tak wiele aspektów. Jednak to ciągle decydowanie o ludzkim życiu. Kto dał nam takie prawo by o tym decydować? Nikt. Tego prawa nie mamy, owszem.

    Co myśleć Jak czuć Jak stanąć przed takim wyborem?

    Nie wyobrażam sobie jasnych i pewnych odpowiedzi.

    Gosiu, jak Ty to czujesz? Czy bezwzględnie Twoja opinia jest stała?

    Pozdrawiam serdecznie i czekam na Twoje myśli.

    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niewyobrażalnie dziękuję Ci za ten komentarz! I dziękuję, że chciało Ci się taki długaśny napisać i w moim towarzystwie wypić kawę. Sama jej nie pijam, ale potowarzyszyć, choćby wirtualnie - dobra rzecz :)

      Ja to widzę tak:
      Jeżeli przyjmiemy, że nowy człowiek powstaje już w chwili poczęcia, a z biologii miałam piątką i innego wyjścia nie widzę, to równie dobrze za słowo "płód", "zarodek", "dziecko" można podstawić słowo "sąsiad". Sąsiad też człowiek. Więc nie ma dla mnie takich okoliczności, takich wydarzeń czy nieszczęść, które uprawniają do zabicia sąsiada. Wiesz o co mi chodzi? Człowiek jest człowiek, a ludzi się nie zabija. To ogólna zasada panująca w kulturach cywilizowanych, tak mi się zdaje. A zatem:

      1. Jeśli kobieta zostaje zgwałcona, to czemu miałaby zabijać sąsiada? Że gwałciciela to jeszcze bym zrozumiała, ale niewinnego człowieka? Wyobrażam sobie, że on będzie jej do końca życia przypominał o tym, co się stało, że będzie cholernie ciężko, ale nieszczęście, smutek, depresja nie uprawnia do zabicia człowieka. Można go nie chcieć, nie kochać, oddać, ale nie zabić. Zabijanie ludzi nigdy nie wyda dobrego owocu.

      2. Podejrzewam, że w rozpatrujesz drugi przypadek w kontekście projektu wiadomej ustawy. Mój post z kolei dotyczy tylko aborcji a nie interpretacji projektu. No ale tak, czy inaczej, czytam ten projekt, czytam i nie widzę nigdzie zapisu, że ratuje się dziecko kosztem życia matki. Jeśli taki zapis znajdziesz, to zacytuj, proszę, będę miała się wtedy do czego odnieść. Inaczej mogę sobie pozwolić tylko na moje osobiste gdybanie, co ja bym zrobiła w takiej sytuacji, ale nie ma to większego sensu, bo w obliczu tragedii pewnie myśli się inaczej niż siedząc pod kocykiem z laptopem na kolankach.

      Mądra kobieta z Ciebie, że rozważasz i zadajesz sobie i mnie pytania, a nie po prostu hejtujesz i tyle.

      Pozdrawiam równie serdecznie!

      Usuń

Jeśli dowiedziałeś się czegoś nowego po przeczytaniu tego posta, jesteś wzruszony, wkurzony, szczęśliwy, Twoje życie diametralnie się zmieniło lub znalazłeś jakiś błąd językowy, napisz mi o tym w komentarzu. Tylko tak, wiesz, kulturalnie, bez chamstwa i hejtu. Dzięki!