Na co każdy rodzic przygotować się musi?


Spodziewacie się dziecka, albo jesteście świeżo upieczonymi rodzicami? Gratuluję! Pewnie przeczytaliście już z dwieście tysięcy mądrych książek, fachowych czasopism czy blogów parentingowych, które, okraszone licznymi eufemizmami, opisują „uroki” bycia rodzicem. Najwyższy czas jednak poznać prawdziwą prawdę, czyli co niesie ze sobą pojawienie się na świecie małego człowieczka. W przypadku większej liczby dzieci, należy przyjąć intensyfikację lub/i zwielokrotnienie poniższych punktów:

Feedback, czyli nakarm plecy #2



Pisałam już w poście Feedback, czyli nakarm plecy #1 o tym, że potrzebuję informacji zwrotnych, że rozwijają mnie i motywują do dalszej pracy nad sobą. Ale informację tę trzeba jeszcze umiejętnie przekazać, żeby rzeczywiście inspirowała do zmiany a nie rozleniwiła albo wpędziła w depresję i poczucie bezdennej głupoty. A zatem przedstawiam Wam instrukcję dawania feedbacku, którą możecie wykorzystać nie tylko, pisząc tryliony komentarzy na moim blogu, ale w relacji z dzieckiem, pracownikiem, pracodawcą, klientem, słowem - w kontakcie z każdym żywym człowiekiem.

Blogowe samobójstwo - dlaczego warto zniknąć?



Jeśli zerkniecie w archiwum bloga, szybko zobaczycie, że przez dwa miesiące napisałam tylko jeden jedyny post. Niewątpliwie dokonałam blogowego samobójstwa, skazując się na brak wyświetleń, komentarzy i lajków na fejsie przez tak długi czas. Trudno, nie wszystko da się przeliczyć na statystyki. Dlaczego nieomal zniknęłam z wirtualnego świata i co z tego wynikło? 

Zespół Downa na deptaku, czyli otwarcie wystawy plenerowej "Kobieta"


W poście "7 powodów dlaczego wymyśliłam sesję dziewczyn z zespołem Downa" pisałam o motywach powstania sesji zdjęciowej zatytułowanej po prostu "Kobieta" i wspomniałam o plenerowej wystawie na radomskim deptaku.

Feedback czyli nakarm plecy #1


Choć słowo “feedback” pierwotnie odnosiło się do sprzężenia zwrotnego, dziś znamy je przede wszystkim jako informację zwrotną, a jego poszczególne człony można też przetłumaczyć jako karmić (“feed”) i plecy (“back”). Ale spokojnie, nie będę was zanudzać etymologią angielskich słów, nawet bardzo językowo nie będzie. Życiowo raczej. 

Lekko, trwale i przyjemnie, czyli matujący podkład Mary Kay



W poście Teologia makijażu, czyli co ma Bóg do szminki, napisałam, że nie będzie na blogu typowych recenzji kosmetyków, chyba, że mnie jakiś wyjątkowo zauroczy. No i zauroczył. Nieziemsko i po raz kolejny. Matujący Podkład w Płynie Mary Kay.

Wiosenny wnerw czyli jak to robią inni?



Jeśli pociesza Was, kiedy inni ludzie nie radzą sobie z rzeczywistością, jeśli zacieracie rączki i pękacie z dumy, kiedy ktoś nie ogarnia czegoś, co być może Wy ogarniacie, to spodoba Wam się ten wpis! Mojej słabości ciąg dalszy, zapraszam!

Bajki kontra rak



Justynę Piecyk poznałam kilka lat temu, kiedy pracowałam w szkole. To, że ma zdolności artystyczno-lingwistyczne było oczywiste, w końcu uczyła plastyki i niemieckiego. Ale artysta to widać człowiek ogólnie bardziej wrażliwy na to, co się dzieje dookoła i tak pewnego dnia Justyna wysłała mi do przeczytania kilka bajek, które napisała dla swoich dzieci. Po paru latach ponownie dostałam na mejla te bajki.

Lans, splendor i błysk fleszy, czyli Radomski Plebiscyt Blogowy 2016



Teraz to już jestę blogerę normalnie pełną gębą, bez kitu! Ale po kolei.

Czego nie powie wam żaden nauczyciel angielskiego


Uczyliście się kiedyś angielskiego? Ile lat? Czy po tym czasie potraficie się po angielsku porozumieć? Czy poziom waszej znajomości języka pokrywa się z tym, co z dumą wpisaliście w swoje CV? Czy umiecie o coś poprosić albo zapytać, tak od razu, bez zastanowienia i składania do kupy poszczególnych wyrazów? A chcielibyście, żeby Wasze dzieci umiały?

Jestem słaba



Jeśli przeczytaliście na blogu zakładkę “Po co to piszę”, to wiecie już, że jest coś na rzeczy u mnie ze słabością. A zatem przedstawiam wam moją drogę do ukochania słabości w trzech odsłonach z postanowieniem.

7 powodów dlaczego wymyśliłam sesję dziewczyn z zespołem Downa.



W listopadzie zeszłego roku, wraz z zaprzyjaźnioną firmą fotograficzną Stopklatka, zabrałam się za robienie sesji zdjęciowej umalowanych dziewczyn z zespołem Downa. Zdjęcia opublikowałam na FB 8 marca, z okazji Dnia Kobiet. Wiele osób pytało mnie po publikacji czy dziewczyny mają zespół Downa i skąd taki pomysł w ogóle, więc postanowiłam odpowiedzieć tutaj, najtreściwiej jak tylko potrafię. 

Aborcja w obrazkach



Temat aborcji jest obecnie tak oklepany, że postanowiłam go jeszcze trochę poklepać.

Pińcet plus (i minus to jedyne, co widzę)


"Wesoły nam dzień dziś nastał, którego z nas każdy żądał", chciałoby się zaśpiewać i to bynajmniej nie dlatego, że dziś 1 kwietnia - kolejny prima aprilis, ale dlatego, że dziś wchodzi w życie program Rodzina 500+. Dla mnie, matki wielodzietnej (czyt. patologicznej) oznacza to oczywiście jedno: hajs hajs hajs! Właśnie zamawiam wczasy na Haiti, skrzynkę Chateau Lafite rocznik 1787 i nie omieszkam wystroić się jak Bijons.

Zaproszenie na pogrzeb


Umieram. Brzmi strasznie i złowrogo, no nie?

Teologia makijażu, czyli co ma Bóg do szminki






Z założenia ten blog ma być po części urodowy. Ale jeśli spodziewacie się typowych postów z recenzjami kosmetyków czy zdjęciami makijaży, to ich tu nie znajdziecie. Znaczy, pewnie od czasu do czasu wrzucę tu coś w tym stylu, jeśli jakie mazidło mię nieziemsko zauroczy, albo będę chciała Wam pokazać jakiś ciekawy mejkap, ale generalnie takich blogów jest już z pińcet tysięcy, a mój chcę, żeby był jakiś taki inny, wyjątkowy :) Jeżeli jednak niezmiernie pragniecie zobaczyć mnie od stricte kosmetycznej strony, to zajrzyjcie na mojego mejkapowego fejsa --> klik

O czym w końcu będę tu pisać? Ano chociażby o tym, co ma Bóg do makijażu.

Co na ssanie kciuka?



Ponad cztery lata - tyle czasu moja Marysia spędziła na ssaniu kciuka. Ssała już radośnie fikając koziołki pod moim sercem. Skąd to wiem? Bo kilka razy dziennie miała czkawkę od łykania płynu owodniowego, ssała kiedy lekarz robił jej foty na USG i film z USG 4D, “rodziła się z rączką przy buzi” - rzekła położna, a ja doskonale wiem, gdzie dokładnie ta rączka się znajdowała.

Angielski dla dzieci za darmo!

Angielski dla dzieci za darmo. 
No, prawie za darmo… Wiem, wiem, prawie robi różnicę, ale skoro to czytacie to znaczy, że i tak płacicie za internet. O co w ogóle chodzi? Już wyjaśniam.
Oczywistą oczywistością jest to, że dzieci niezwykle szybko przyswajają język. Wystarczy umieścić je w jakimś kontekście z językiem obcym a bardzo szybko zaczną się w nim porozumiewać. Naturalnie możecie posyłać dzieci już od urodzenia na lekcje angielskiego, ale jeśli z jakichś względów nie chcecie lub nie możecie tego robić, mam dla Was cztery możliwości, które sama testuję na własnych potomkach. 
1. “Peppa Pig”. Po co puszczać dziecku bajkę po polsku, skoro można po angielsku? Z YouTube'a na przykład. Jasne, że nie każdą bajkę dziecię zrozumie w wersji angielskiej, ale “Świnkę” na bank, zwłaszcza jeśli będzie oglądało ten sam odcinek kilka razy. “Świnka Peppa” jest świetna, bo opisuje rzeczywistość znaną dziecku - życiowe sytuacje, które każdy maluch obserwuje na codzień, dzięki czemu nie musi wysilać się, żeby zrozumieć jakieś nowe czy abstrakcyjne pojęcia i może skupić się tylko na zakotwiczeniu angielskiego słowa z jego znaczeniem. Język jest prosty, domowy, wymowa pięknie brytyjska. Moja Maria w wieku 3,5 roku potrafiła wyrecytować całą czołówkę, ogarniając przy okazji takie funkcje jak przedstawianie siebie, innych i nazywanie członków rodziny.
2. Piosenki. Jako, że uwielbiam muzykę i zawsze coś podśpiewuję sobie albo dzieciom, to z lubością wykorzystuję piosenki do nauki języka. I tu YouTube okazuje się być nieocenioną skarbnicą materiałów do nauki. Wybieram proste, raczej z wymową brytyjską niż amerykańską (brytyjskiej dzieci uczą się w szkole), czasami z gestami. Ot, kilka przykładowych linków do fajnych piosenek, ale polecam też całe kanały
https://youtu.be/7MKmbyfhkkE
3. Kurs internetowy www.zosiaikevin.pl. Spokojnie, nie jest to post sponsorowany, a polecam, bo strona jest godna uwagi. Kurs przeznaczony jest dla przedszkolaków, ale dzieci z klas 0-2 też będą miały co robić.
W jego skład wchodzi 19 interaktywnych lekcji, dwudziesta lekcja ma formę testu podsumowującego materiał ze wszystkich lekcji. Trzy pierwsze lekcje są za free, za dostęp do kolejnych trzeba zapłacić, ale nie są to zawrotne kwoty.
Plusy:
+ dobrze ułożone lekcje. Najpierw jest prezentacja nowego słownictwa, potem zadania do wykonania
+ test po każdej lekcji
+ certyfikat ukończenia kursu do wydrukowania po zdaniu testu z 20 lekcji - imponująco wygląda na ścianie pokoju małego poligloty
+ lekcje i gry są ciekawe
+ dla maluchów i starszaków
+ lekcje dla chłopców (np. jazda samochodem) i dla dziewczynek (np. ubieranie Zosi)
+ język mówiony i pisany
+ dobry model wymowy (lektorami są native speakerzy - przynajmniej tak czytamy na stronie)
+ polecenia po polsku - żeby nie było za trudno
+ bogate słownictwo i struktury gramatyczne dopasowane do wieku dzieci (no, kilka słów można by sobie darować np. unicycle)
+ ciekawa grafika


4. Speak English! Jeśli znacie angielski choć trochę, to wykorzystajcie go do swoich codziennych rozmów z dzieckiem. Oczywiście nie chodzi o to, żeby teraz dyskutować o sytuacji geopolitycznej Mozambiku, ale o wprowadzenie prostych angielskich zwrotów do codziennej rutyny. “Good morning”, “thank you”, “please”, “sorry”, “goodnight” - mogę się założyć, że to znacie, więc czemu nie nauczyć swoich dzieci? Jeśli każdego dnia wprowadzicie po jednym nowym słówku i będziecie je utrwalać, tak przy okazji, witając się, żegnając, prosząc o coś, po roku słownik Waszego dziecka wzbogaci się o 365 nowych wyrazów lub zwrotów, nie zauważając nawet, że czegoś się uczy. Proste, prawda?
A co jeśli nie ogarniacie angielskiego ni w ząb? Możecie razem z dzieckiem skorzystać z punktów 1, 2, 3 lub samemu nauczyć się po jednym słówku dziennie a potem używać go w rozmowie z latoroślą. Uwaga - zwracajcie duuuużą uwagę na wymowę i lepiej sprawdźcie najpierw w jakimś słowniku internetowym (np. http://dictionary.cambridge.org) jak dane słowo powinno się wymawiać. Ucząc dziecko błędnej wymowy i powtarzając ją każdego dnia, ten błąd utrwali się w pamięci dziecka tak, że będzie bardzo trudno go potem wyplewić, jak nagminne “bersdej” (birthday) czy “dok” (dog).

Podobało się? Jeśli spróbujecie którejś z tych metod, napiszcie koniecznie czy i jakie są efekty. Będzie mi bardzo miło :)